Swieccy Misjonarze Komboniane

Kiedy wojna wkroczyła do Mongoumba

Drodzy Świeccy Misjonarze Kombonianie, przyjaciele i znajomi

Do wszystkich POKÓJ I DOBRO

I znów jestem, by opowiedzieć Wam o sytuacji w kraju i jak zamierzamy działać dalej pomimo przeciwności i destabilizacji. Dzisiaj pisze wyłącznie w swoim imieniu, ponieważ Tere jest bardzo zajęta.

Pisałyśmy ostatnio z Teresą w styczniu o naszych lękach i obawach. Dzisiaj ten temat powraca, jedyne co się zmieniło to fakt, że z dalekich obserwatorów stałyśmy się bliskimi, czy nawet ofiarami gróźb.

Gracze zmienili się i teraz zamiast “rebelianckich” Seleka (koalicja zbrojnych ugrupowań rebelianckich RŚA – przyp. tłumacza) mamy “wyzwolicieli” Anti-balaka (ochotnicze chrześcijańskie jednostki samoobronne – przyp. tłumacza) i grupy młodych nazywają się samoobroną , która jest obecna w każdej wiosce i której głównym celem jest zniszczenie wszystkiego co było muzułmańskie.

Kiedy Seleka dotarli do Mongoumba społeczność nie była mocno poszkodowana, głównie ze względu na interwencje burmistrza, który był muzułmaninem. Wraz z rozwojem Anti-balaka czy Siriri muzułmanie zaczęli się bać o swoje bezpieczeństwo. Kiedy zagrożenia nasiliły się kobiety i dzieci uciekły do sąsiedniego kraju, bo do tej pory próbowali pilnować swojej własności i majątku. Nie czuli się bezpiecznie w swoich domach, które traktowali jak azyl, więc po jakimś czasie przenieśli się na kilka nocy do domu misjonarzy. Po jakimś czasie odeszli, zostawiając pod opieką księdza dwa motocykle i rzeczy osobiste.

Podczas gdy w stolicy, w Bangui największe problemy były ze względu na starcia Seleka i Anti-balaka to w Mongoumba i okolicznych wioskach tym problemem są lokalne grupy młodych, które pozostają niekontrolowane. To one w imieniu Ani-balaka sieją zamęt, niszczą, rabują i palą wszystko co muzułmańskie oraz prześladują tych, którzy w jakikolwiek sposób pomagają ocalić ich posesje. To młodzi bandyci pod wpływem narkotyków i alkoholu, którzy dali się zmanipulować przez osoby, które sieją chaos dla własnych korzyści. Mają wszelkiego rodzaju broń własnej roboty począwszy od włóczni, poprzez noże, maczety, po broń myśliwską. Są dziwnie ubraną grupą, w ekstrawaganckich ciuchach, niektórzy ubrani w żołnierskie mundury, inni ubrani jak na karnawale, wszyscy używają amuletów, także krucyfiksów i różańca, jako, że prawie wszyscy nazywają się chrześcijanami.

To co nas dotknęło w tej fali przemocy , która zmiotła nasz mały raj to obojętność i milczenie władz i społeczności w ogólności. W niedzieli po pierwszych grabieżach zaapelowano do kościołów o modlitwę przed meczetem, by ostrzec i zapobiec zbezczeszczeniu i zniszczeniu świątyni. Jednakże było tam obecnych zaledwie dwadzieścia osób. Apel zderzył się z „murem głuchych”. Kilka godzin później młoty zaczęły swoją destrukcyjną rolę, której już nikt nie przeszkadzał. Budynek, który mógł zostać wykorzystany do innych celów jest teraz stertą gruzu.

Z atmosfery obojętności i milczenia większość ludzi wzniosła podziw dla działań policji, tak jakby byli bohaterami. To się potwierdziło kiedy grupa samoobrony zaczęła naciskać na wiceburmistrza, by powiesić uciekiniera, który nie był muzułmaninem, i przybył z innego miasta, gdzie był poszukiwany za donoszenie na chrześcijan do bojówek Seleka. Dodatkowo wysunięto żądanie oddania dwóch motocykli po muzułmanach, które zostały u ojców. Młodzi ludzie przyszli uzbrojeni, pełni agresji i arogancji. Motocykle i inne rzeczy po muzułmanach miały być im oddane przy obecności policyjnego komisarza (jest przedstawicielem władz, ale nie ma realnej władzy) i z wymogiem podpisania dokumentów przekazania. Pomimo presji ojciec Jesus nie oddał rzeczy muzułmanów w ich ręce i następnego dnia zostały one wysłane do Anti-balaka 20 km od Mongoumba.

Nie pojmujemy fali nienawiści i przemocy przeciw ludziom, którzy do tej pory dorastali razem i żyli w harmonii, gdzie muzułmanie żyli obok w pokoju. Prawdą jest, ze historie zasłyszane od innych o wydarzenia w innych częściach kraju mają negatywny wpływ na to co się dzieje. Nikt nie powiedział ani jednego dobrego słowa o Czadyjczykach, obojętnie czy są Seleka, czy z MISCA (Międzynarodowa Misja Wsparcia w Republice Środkowoafrykańskiej pod Dowództwem Sił Afrykańskich – przyp. tłumacza), czy też zwykłymi cywilami. Wszyscy są przeciwko Czadyjczykom, zapominając o tym, że nie wszyscy muzułmanie są Czadyjczykami.

Nasza sytuacja jest niepewna, nie jesteśmy dobrze poważani. Próbowaliśmy robić wszystko co rozważne i co w naszej mocy, ale podjęliśmy także radykalne kroki, takie jak zawieszenie wszystkich działań w parafii na jeden tydzień (poza sprawowaniem mszy). Społeczność zaatakowała nas otwarcie za pomoc muzułmanom. Zaczęła nawet krążyć plotka, że o. Jesus jest zwolennikiem Czadyjczyków, bo żył tam na misji przez kilka lat. Podejrzewamy, że może dojść do aktów przemocy wobec nas, jakkolwiek do tej pory do tego nie doszło.

Jakiś czas temu noc była cicha, bo ludzie uciekali przed zamieszkami do lasu. Dzisiaj jest kolejna cicha noc, ale tym razem nie ma strzałów, a domy są zamknięte, by uniknąć problemów w regionie bezprawia.

Porównując wydarzenia, które miały miejsce w innych częściach kraju, czy nawet w miastach i wioskach w naszym regionie nie możemy narzekać. Bóg opiekuje się Mongoumba! Parafia Mbata oddalona o 40 km, w której pomagali Kombonianie z Mongomba do grudnia została częściowo zniszczona. Były tam także ofiary śmiertelne zarówno muzułmanie jak i inni. Nawet dzisiaj wielu ludzi cały czas jeszcze kryje się w dżungli, bo nie mają środków do życia, a tym bardziej do odbudowy spalonych domostw.

Najbardziej stresującą sytuacją w naszej diecezji były parokrotne ataki na parafie Boda i Ngoto, włączając w to również placówki misyjne. Po ostatnim ataku zostały one bez samochodów, motocykli czy nawet telefonów. W tamtych społecznościach od dawna częste są konflikty muzułmanów z innymi religiami i do tej pory głównym mediatorem pomiędzy tymi dwoma stronami był biskup D. Rino.

Francuskie i afrykańskie oddziały usiłowały rozbroić i zneutralizować rebeliantów z Seleka, którzy opuścili stolicę, ale są aktywni w pozostałych regionach. Z drugiej strony Ani-balaka pod hasłem „wyzwolicieli” urosła w siłę i zaczęła prześladować muzułmanów i urządzać prawdziwe masakry. Policja Anti-balaka, która nazywa się chrześcijanami , jest podżegana i manipulowana przez człowieka, który pragnie władzy.

D. Nzapalainga, arcybiskup Bangui, który od początku konfliktu jest wspierany przez imama oraz pastora, jako reprezentanta kościołów protestanckich, w celu przywrócenia pokoju. Powiedzieli ostatnio, by wszyscy wzięli odpowiedzialność za to co się dzieje, zarówno na poziomie państwowym i międzynarodowym, szczególnie za tych którzy manipulują młodymi.

Pośrodku wszystkich sporów rozbłysnęło światło nadziei. Biskup Bangassou, Juan José Aguirre powiedział, że w jego diecezji siły samoobrony zostały zneutralizowane przez działania mediacyjne komitetów międzyreligijnych i teraz niektórzy parafianie zaczęli włączać w treningi katolików, protestantów i muzułman.

Pomimo destabilizacji i napięć, staramy się kontynuować naszą pracę we wszystkich projektach, próbując pomóc misji, do której zostaliśmy posłani. Czasami to trudne, bo są momenty zwątpienia, ale kto powiedział, że misja jest łatwa?

Zaczyna brakować wielu produktów (soli, cukru, leków…), władze nie otrzymują wsparcia i jest mało pieniędzy w obiegu, ale… jest zawsze „ale”… organizacje pozarządowe przybyły pierwsze, a z nimi pieniądze, leki, jedzenie, ubrania, woda pitna… i dobrze płatna, choć tymczasowa praca.

Ostatecznie chcę powiedzieć, że warto „cierpieć” za misje. To dobrze wiedzieć, że ktoś myśli o nas i nie jesteśmy sami!

Liczymy na modlitwy.

Łącząc się w pokoju, ściskam.

Elia Gomes, ŚMK w Mongoumba

Alleluja, Alleluja!

Pascua LondresWesoły nam dziś dzień nastał – Chrystus zmartwychwstał.

Radujcie się więc i z ufnością patrzcie w przyszłość. Życzymy Wam, by ten szczególny czas był czasem Wiary i prawdziwego spotkania ze Zmartwychwstałym. Niech radość płynąca z tego wspaniałego wydarzenia wypełni Wasze serca i rozpromieni każdy dzień Waszego życia.

Acholi´s team

Żałoba i Uzdrowienie

CandelTradycje w żałobie po śmierci bliskiej osoby tutaj w Etiopii są tymi, które  najbardziej różnią się od naszych pochodzących z zachodniej kultury . Pogrzeby są tutaj znaczącymi wydarzeniami, które angażują całą społeczność . Biały namiot rozbity obok domu lub na ulicy jest znak zapewniającym, że rodzina jest w żałobie . Kiedy człowiek umiera , żałobnicy zbierają się w domu zmarłego, aby pocieszyć rodzinę . Namiot żałobny pozostaje się na dłużej niż tydzień , a przez ten czas rodzina nigdy nie jest sama .  Krewni i przyjaciele (i dalsi krewni i znajomi )  pochodzą każdego dnia, aby rozmawiać i oferować swoje kondolencje , ale głównie siedzieć w ciszy z rodziną. Typowy pogrzeb może być udziałem tysiące ludzi .

Rodzina jest zwykle członkiem grupy w lokalnej społeczności o nazwie Idir . To jest klub samopomocy poprzez ubezpieczenie pogrzebowe i członkowie spotykają co miesiąc, aby decydować o funduszach . Według uznania członków komisji ” , fundusze mogą być również wykorzystywane jako kredyt lub podczas trudnych czasów . Typowy Idir może składać się z 50 rodzin. Co miesiąc każda rodzina w IDIR wpłaca ok. 15 Birr ( $ 1) do funduszu , a jeśli ktoś w rodzinie umiera pewna suma pieniędzy zostaje zwrócona do rodziny , aby pomóc pokryć koszty pochówku i pogrzebu . Podczas gdy rodzina jest w żałobie ,Idir również szybko zmobilizuje się do podejmowania decyzji za nich i zapewni namiot żałobny , duże garnki do gotowania , naczynia , krzesła, ławki i stoły . Całą racją bytu IDIR jest zapewnienie godnego i odpowiedniego czasu żałoby dla rodziny i czyni to poprzez odciążanie rodziny z całego ciężaru logistyki i finansów pogrzebowych.

Podczas wizyty w domu rodziny aby opłakiwać, niesamowitym jest to , że wiele razy nie mówi się ani jednego słowa . Ludzie przychodzą i odchodzą , nic nie mówiąc , nawet bezpośrednio nie pozdrawiając członków rodziny w żałobie . Czasami w życiu słowa są niewystarczające i Etiopczycy przestrzegają tej prawdy , jeśli chodzi o żałobę .

Ważne jest, aby być obecnym . Kilka razy , moje ( Mark ) całe biuro zostało zamknięte dla całego personelu , aby iść opłakiwać . Cała nasza grupa ( z kobietami noszącymi czarne chusty na głowach ) weszła na teren obiektu lub do domu i usiadła w ciszy na długich drewnianych ławkach , z miejscami najbliżej rodziny w żałobie prezentowanymi dla starszych lub najwyżej szanowanych gości . Siedzieliśmy w milczeniu może pół godziny, z kawałkiem chleba lub palonym jęczmieniem, które były nam podane. Następnie po upływie odpowiedniej ilości czasu, o. Sixto ,dyrektor naszego biura i najstarszy ( z odpowiednimi białymi włosami ) wstał i powiedział kilka słów i modlitwę za zmarłych i rodzinę . Cały nasz zespół wychodził następnie po cichu , bez słowa .

Czterdzieści dni po śmierci istnieje inna wielka uroczystość z okazji zakończenia głównego okresu żałoby . Zazwyczaj w ciągu czterdziestu dni , członkowie rodziny zmarłego noszą różne ubrania (głównie czarne ) i fryzury ( wdowy często obcinają włosy ) . Wiele razy niektórzy krewni przychodzą i śpią w domu rodziny pogrążonej w żałobie przez całe 40 dni , aby upewnić ich, że nie są sami . Mały ołtarzyk pamiątkowy składa się  zazwyczaj ze zdjęcia zmarłego i płonącej świecy . 40 dniowe uroczystości zazwyczaj wiążą się z nabożeństwem w kościele (dla prawosławnych i katolików ), po czym następuje posiłek w domu rodziny. Biały namiot zostaje rozstawiony ponownie i członkowie IDIR przychodzą, aby pomóc w gotowaniu i przygotowaniach . W październiku ,ojciec jednego z naszych najbliższych przyjaciół zmarł , a ja ( Maggie ) pracowałam na południu i będąc pośród wiejskich krajobrazów nie otrzymywałam wiadomości, aż do kilku dni po pogrzebie . Po powrocie z południa , naprawdę chciałam wziąć udział w 40-dniowych uroczystościach , aby dać swoje wsparcie dla niej i jej rodziny .

Nasza przyjaciółka mieszka w Awassa ale jej rodzina pochodzi z małej miejscowości Kebre Mengist około 10 godzin jazdy stąd . Zatrzymałam się w jej domu tutaj w Awassa na noc przed wyjazdem , tak aby można było złapać autobus o 4 rano. Przyjechałyśmy na dwa dni przed obchodami , aby pomóc w przygotowaniach . Szłyśmy z dworca autobusowego i byłyśmy w trakcie normalnej rozmowy, gdy weszłyśmy do domu rodzinnego , gdy nagle wszyscy wybuchnęli płaczem i zawodzeniem . To było stateczne ujście uwalniające resztki smutku, który nadal pozostał . Czekaliśmy , aż jeden ze starszych , wuj , po prostu powiedział: “wystarczy” , a następnie przeszliśmy dalej.

Następnego dnia o świcie wół został kupiony i ubity, a kobiety zaczęły napływać masowo z koszami cebuli, czosnku , pomidorów i marchwi wiązanymi na plecach . Usiadły w cieniu drzew , pracując dalej nad obieraniem i krojeniem warzyw czy sortowaniem soczewicy w kolorowych plecionych koszykach , i rozmawiały podcza pracy. Cały dzień przygotowały gulasze i injera na lunch następnego dnia . Dołączyłam się i pozwolili mi mieszać gulasz w ogromnym garnku na 200L . Praca była przerywana ceremoniami kawy przez cały dzień . Kadzidło unosiło się w powietrzu . Ludzie siedzieli i stali.

Docenili to, że chciałam być tam z nimi , a  nawet otrzymałam honorowe miejsce spania w łóżku ( … z moją przyjaciółką i jej ciotką ! ) . Ośmiu innych krewnych spało wszędzie wokół nas na różnych formach mat i materaców na ziemi . Msza w kościele prawosławnym następnego dnia rano była prosta i czytelna , a setki ludzi przyszło potem dzielić razem lunch . Jeśli chodzi o nas , to ledwo kiedy opuszczaliśmy pokój sypialny przez cały dzień . Siedzieliśmy , a ludzie przychodzili i wypoczywali , i opowiadali historie i dzielili się wspomnieniami . Było o wiele więcej rozmów , niż w dniach bezpośrednio po śmierci, co pokazuje, że 40 dni intensywnej żałoby , pozwalając ujść wszystkim uczuciom i łzom , przyniosło uzdrowienie , które w przeciwnym razie może by nie przyszło bez tej podróży .

– Maggie

Maggie, Mark and Emebet Banga, Comboni Lay Missionaries, Awassa, Ethiopia

Z Ciszy

Retreat Centre

Razem z Maggie daliśmy sobie niedawno czas z dala od siebie na 10 dni odosobnienia i cichej modlitwy w Centrum Zacisze Galilei, które jest usytuowane na krawędzi jeziora powstałego w kraterze wulkanu w górach Etiopii. Pozostawaliśmy w milczeniu nie tylko z innymi ludźmi; Maggie i ja zostaliśmy zakwaterowani w oddzielnych chatach na przeciwległych końcach obiektu, w ciszy, nawet od siebie. To miały być moje pierwsze “wyreżyserowane” rekolekcje takiej długości, w których łamałem ciszę tylko raz każdego dnia na 30-minutowe spotkanie z kierownikiem duchowym, który pomagał kierować ruchami wypływającymi w mojej własnej modlitwie.

W pierwszym dniu, mój kierownik duchowy  o. Wolde Meskel,etiopski duchowny, zapytał mnie, jakie były moje aspiracje na czas rekolekcji i wymieniłem kilka rzeczy, wszystkie związane z chęcią bycia bliżej Jezusa. Następnie wziął mnie zupełnie z zaskoczenia – poprosił mnie o spakowanie do końca rekolekcji wszystkich książek duchowych, które przywiozłem. Co? Nawet bez spojrzenia na nie? Zapewnił mnie, że nawet jeśli przywiezione przeze mnie książki były wypełnione ciekawymi spostrzeżeniami, zaprzątanie mojego umysłu czytaniem o Bogu nie jest tym samym, co poznanie Boga, poprzez przeżywanie Go w pracy wewnątrz siebie. Zamiast tego o. Wolde dał mi bardzo krótki tekst biblijny, tak, że mogłem po prostu siedzieć w ciszy z Bogiem.

Opuściłem nasze spotkanie zastanawiając się, jak mogę siedzieć przez 10 dni w ciszy, tylko z kilkoma słowami z Biblii. Przez dwa dni wierciłem się i byłem niespokojny i wymachnąłem kilkoma ciosami w powietrze wypełnione ciszą. Myślę, że miałem wcześniej poczęte pojęcie o tym, jak mój czas z Bogiem będzie wyglądał – to ja dyktowałem warunki. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo czułem “potrzebę” bycia wydajnym nawet w swoim czasie modlitwy. Trzeciego dnia byłem w stanie oderwać się od moich poprzednich planów rekolekcyjnych i wreszcie się poddałem. I tak rozpoczęły się moje prawdziwe rekolekcje.

Co zrobiłem przez te dni? Praktycznie, nie zrobiłem nic. Moje ciche dni rozwijały się poprzez wykonywanie rutynowo jednogodzinnej medytacji w ciągu dnia na podstawie zaledwie kilku wierszy na raz, rozsmakowując się błogosławieństwami z Ewangelii św.Mateusza przez większość tygodnia. Zauważyłem, że jest mi dość niewygodnie w ciszy. Jestem wykształcony do szaleństwa i męczącego tempa naszego nowoczesnego społeczeństwa i przyzwyczajony do hałasu, zmysłów i rozrywki, ale w tej sytuacji bardzo trudno jest usłyszeć delikatny głos Bożego szeptu. Obawiam się pozostania samemu, ponieważ zmusza mnie to do konfrontacji, czy ja naprawdę kocham i akceptuję osobę, którą jestem, a z którą spędzam cały mój czas. To zmusza mnie do konfrontacji z moimi słabościami i przeszłością, i siedzeniem odkrytym przed Bogiem w sposób, w którym nie mogę ukryć moich największych wad i miejsc, w których brak mi wiary.

W pierwszych dniach naprawdę musiałem walczyć z moją potrzebą bycia bardziej produktywnym i efektywnym, ale potem ta potrzeba jakoś topnieje. Po kilku dniach, delektowałem się każdą chwilą samotności. W rzeczywistości to, co robiłem przez te dni było po prostu traceniem czasu z Jezusem – aby dowiedzieć się o Jego życiu w tych kilku wersetach; rozważać Jego osobowość, kontemplować Jego interakcje z ludźmi, aby rozkoszować się Jego słowami, dostrzec w jaki sposób kochał. W patrzeniu na Niego i pozwalaniu, aby moje troski odeszły, byłem w stanie wejść do tego miejsca we mnie, gdzie Bóg przebywa i dokąd mnie zaprasza, aby zatrzymać się i być z Nim.

To co się stało podczas tego tygodnia rekolekcji było przejawem zmian, które warzyły się we mnie w ciągu tych ostatnich lat. Milczenie powoli mnie przekształca. Coraz bardziej teraz tego pragnę, bo to, czego chcę to Jezus – bliski i niefiltrowany. W ciszy, znajdę Go, ujawniającego się mnie. Życie tutaj w Etiopii jest pracowite i przez większość moich dni czuję się tak wymagająco, jakby żyjąc z powrotem w Toronto. Ale powoli staję się pustelnikiem, w samym środku świata. Nadal koncentruję się na przeprowadzaniu gorączkowo pracy każdego dnia, ale cenię czasy, gdy śledzę głos Boga i siedzę z Nim w całej Jego okazałości, nawet na chwilę.

– Mark

Maggie, Mark i Emebet Banga, Świeccy Misjonarze KombonianieAwassa, Etiopia

Wędrowna opieka zdrowotna

croppedMisja Dadim znajduje się w oddalonej strefie Borana na samym południu Etiopii , w pobliżu granicy z Kenią . Nazwa Dadim pochodzi od ” dakkaa diimaa “, co oznacza czerwony kamień i pochodzenie staje się oczywiste po tym jak umieścisz nogę na jasnej czerwonej glebie Dadim po raz pierwszy . Droga z Awassa do zjazdu na misję jest stosunkowo dobra , ponieważ jest to główna droga asfaltowa , która łączy Etiopię z Kenią . Ale końcowe 11 km na misję trwa 1 godzinę z dobrym napędem na 4 koła w porze suchej i staje nieprzejezdne w porze deszczowej . Stacjonuje tu dwóch księży , ks . Bonifacy z Kenii i ks . Iede , z Holandii i 3 siostry zakonne , Anila , Annie i Shirley , z Indii , którzy wspólnie działają w parafii , szkole, domu kultury i klinice .

Fr . Iede spędził większą część swojego życia tutaj, w Dadim – przybył w 1973 roku na wniosek Starszych Borana, aby ustanowić pierwsze usługi edukacyjne w regionie . Spał przez pierwsze dwa lata w namiocie . Pomimo tego, iż starszym Borana brakuje formalnego wykształcenia , identyfikowali edukację jako priorytet i mieli  nadzieję, że wyższy poziom wykształcenia przygotuje ich dzieci, aby lepiej radzić sobie ze zmianami , mającymi wpływ na pasterzy jako grupę . Po ustanowieniu pierwszej szkoły ,skupienie skoncentrowało się na zdrowiu , a w 1981 roku rozpoczęły się pierwsze usługi zdrowotne . Lokalizacja Dadim została wybrana, ponieważ jest w ziemi ” niczyjej “, znajduje się między pastwiskami i głównymi punktami wodnymi trzech pasterskich grup etnicznych : Borana , Guji i Ghabra . Oznaczałoby to, że wszystkie trzy grupy miałyby spokojny dostęp do usług edukacyjnych i zdrowotnych z uczniami pozostających w swoim otoczeniu , a więc w kontakcie z ich rodzimym pasterskim stylem życia.

Wchodząc do kliniki Dadim dzisiaj, po 30 latach rozwoju , byliśmy bardzo zadowoleni z nienagannego układu . Byliśmy jednak zaskoczeni , widząc , że tylko 15 pacjentów przyjdzie na leczenia danego dnia mimo, że jest to główny ośrodek zdrowia w obszarze obsługującym około 27.000 ludzi . To dlatego, że ludzie Borana są w dużej mierze pasterzami ( pół- koczowniczymi zaganiaczami  zwierząt) , a zwłaszcza teraz w porze suchej są w ruchu z miejsca na miejsce w poszukiwaniu pożywienia i wody dla swoich zwierząt .

Bydło i wielbłądy są podstawą ich sposobu życia . W porze suchej cała uwaga Borana koncentruje się na trawie i wodzie – dwóch istotnych środkach do utrzymania swoich stad i konsekwencji  utrzymania ich samych . W Borana rozwinęły się złożone systemy zarządzania i zasad społecznych w zakresie praw dostępu , kontroli i zrównoważonego rozwoju  dwóch cennych zasobów trawy i wody . Jako, że pora sucha powoduje znikanie tych źródeł , to pakują swoje proste domy z trawy i kilka rzeczy , i po prostu zbliżają się do ostatnich cennych źródeł , takich jak wywiercone wodne otwory i ręcznie kopane studnie . Dieta Borana obraca się głównie wokół mleka – od krów, wielbłądów i kóz . Roczny cykl pór deszczowych i suchych widać w wyglądzie fizycznym (i właściwym zdrowiu ) , zarówno ludzi, jak i ich stad . Oboje z pulchnych zmieniają się na zwiędłych , z tętniących życiem na wychudzonych , tak jak toczą się pory .

Biorąc pod uwagę pasterski styl życia, świadczenie opieki zdrowotnej jest nie lada wyzwaniem. Klinika Dadim pozostaje centralnym ośrodkiem leczenia, ale program opieki zdrowotnej wiąże się z masywnym rozmieszczeniem na zewnątrz, w opiece zdrowotnej opartej na wspólnocie. Z tego powodu przez trzy dni w tygodniu pracownicy wychodzą szukać Borana gdziekolwiek są – wykonując badania prenatalne, szczepienia oraz trochę ograniczonej ostrej opieki nad pacjentem naprawdę w środku pustkowia ! Właściwie, to nie jest w środku pustkowia dla Borana (klinika posiada 15 punktów zdrowia z siecią rodzimych pracowników służby zdrowia , którzy mobilizują członków wspólnoty do udawania się do tych punktów ) , ale na pewno czuje się jakby tak było .

Kiedy byliśmy w Dadim  towarzyszyliśmy siostrom i pracownikom do jednego z tych stanowisk zdrowia o odległym zasięgu . Przygodą było szukanie drogi (a raczej stworzenie własnej) przez cierniste akacje porastające sawannę . Nudności były tematem podróży, jako że 4WD szarpał w górę i w dół jadąc po okolice wyrzeźbionej przez wodę. Kiedy pada deszcz tutaj na sawannie , pada mocno – tak mocno, że od razu spieczona ziemia staje się  strefą powodzi i ten gwałtowny przepływ wody pozostawia blizny ziemi. Na przejażdżce widzieliśmy olbrzymie zające , małe gazele dik dik (o rozmiarze małych psów ) , piękne zebry i oczywiście dużo wielbłądów .

W końcu ujrzeliśmy nasz cel – niewielki zbiór lepianek na grzbiecie wzgórza . Zaparkowaliśmy samochód w cieniu drzewa i zaczęliśmy rozładowywać małe stoły, krzesła , książki do notowania , chłodziarkę do przechowywania szczepionek oraz inne zaopatrzenie . Mogliśmy widzieć kobiety i dzieci zbiegające się, wznosząc się na wzgórze ze wszystkich kierunków . Kiedy niektóre starsze dzieci zobaczyły  siostry, czule krzyknęły ” YoYa ! ” , Co oznacza, “obejmuję cię” . Jedna wolna błotna chata wydawała się nadawać do szczepienia dzieci , inna buda do opieki prenatalnej, a ostra opieka nad pacjentem będzie zapewniona z tyłu ciężarówki .

W Borana ludzie są zupełnie inni od grupy etnicznej Sidama, z którymi pracujemy i żyjemy w Awassa . W Borana kobiety noszą ubrania w żywych kolorach i duże naszyjniki z korali , a swoje senne dzieci o spoconych twarzyczkach trzymają szczelnie zapakowane w kolorowe tkaniny .

Kobiety przybyły zarówno z bliska, jak i daleka i pozostały przez większość dnia w cieniu drzewa , śmiejąc się i rozmawiając ze sobą . Był tam z nami pielęgniarz środowiskowy ,miejscowy człowiek Borana , i w odpowiednim momencie , kiedy wszyscy byli zgromadzeni wygłosił lekcję  “tworzącą świadomość” o HIV / AIDS , która zawierała korzyści z dobrowolnego poddaniu się testowi . Przez cały dzień , więcej niż 150 kobiet przybyło do tej ‘mobilnej’ kliniki .

Ten rodzaj świadczenia opieki zdrowotnej nie jest pozbawiony poważnych wyzwań , zarówno praktycznych , finansowych i klinicznych . Czasami siostry i personel kończą podróżując na drogach o bardzo złym stanie nawet do 90 km , a następnie pracują w upale przez cały dzień , bez odpowiedniego lunchu . Ponadto, koszty paliwa, samochodów ciężarowych i premii wypłacanych pracownikom, czynią te wyjazdy bardzo drogimi . Jakość opieki zdrowotnej oferowanej przez stanowiska o odległym zasięgu jest niska bez odpowiedniego miejsca do przeprowadzenia badań pacjenta, ograniczonym sprzęcie i bez urządzeń laboratoryjnych . Klinika Dadim pracuje nad rozwijaniem modelu opieki zdrowotnej poprzez szkolenie sieci pracowników rozszerzających opiekę zdrowotną (np. Tradycyjne Położne ) , którzy faktycznie żyją w społecznościach Borana . Są oni również wzmocnieniem usług oferowanych przez centralną klinikę . Teraz po latach wspierania lokalnych ludzi w osiągnięciu wyższego wykształcenia w opiece zdrowotnej , 20 z pośród 22 pracowników kliniki są lokalnymi Borana . Oznacza to, że lokalni Borana służą swoim rodakom współpracując wspólnie w celu zbudowania silniejszego społeczeństwa . Jako że nieuchronnie zmienia się styl życia pasterskiego ,Borana będą lepiej wyposażeni nie tylko w nawigacji zmian, ale pomagając wyznaczyć ich przebieg .

– Maggie, Mark i Emebet Banga, Świeccy Misjonarze KombonianieAwassa, Etiopia