Swieccy Misjonarze Komboniane

Dzielenie się powołaniem małżeńskim ku drodze misjonarskiej

lmc mexico

W minioną niedzielę 29 listopada, mieliśmy okazję uczestniczyć w sesji formacyjnej dla młodych ludzi, którzy będą uczestniczyć w pracy misyjnej Archidiecezji León w grudniu (Misiones PROJUV, León, Guanajuato). Zostaliśmy zaproszeni do wygłoszenia konferencji, podczas której omówiliśmy główne cechy, którymi powinniśmy się charakteryzować jako misjonarze. Podzieliliśmy się z nimi pewnymi pomysłami i przykładami opartymi na 4 cnotach: pokorze, spójności, czystości i szczodrości, które wierzymy, że mogą nam pomóc w pełni oddać się służbie Bogu i naszym braciom.

Dla nas było to bardzo szczególne doświadczenie, ponieważ była to pierwsza działalność, jaką prowadziliśmy reprezentując Świeckich Misjonarzy Kombonianów. Znajdujemy się w okresie formacji, w której duchowo i intelektualnie przygotowujemy się do odpowiedzi na misyjne wezwanie umieszczone przez Boga w naszych sercach. Dlatego możliwość podzielenia się tym, ile otrzymaliśmy, napełniła nas radością i nadzieją.

Interakcja z nastolatkami i młodymi dorosłymi była bardzo ubogacająca. Oprócz treści naszej konferencji dialog z nimi uświadomił nam, że już sam fakt zaprezentowania się jako para przyszłych świeckich misjonarzy jest przykładem, który może ich zainspirować do pełnego zaangażowania się w powołanie do głoszenia Ewangelii. Wielu przybyło, aby podzielić się swoimi troskami zawodowymi, a dla nas było to zaszczytem pokazać im, jak można być zaangażowanymi świeckimi, pracującymi w świecie z myślą o Królestwie Niebieskim.

To doświadczenie pomogło nam potwierdzić, że Pan powołuje nas w każdym momencie naszego istnienia i z każdej ścieżki życia. Jako małżeństwo wiemy, że to wezwanie nabiera głębokiego znaczenia, gdy wiemy, że nasza miłość małżeńska może i powinna być przeżywana jako świadectwo poznania miłości Bożej. Odważmy się odpowiedzieć na to wezwanie!

Kasia Ludwin i Adán Aguilar

Moja droga do wspólnoty ŚMK

Bartek LMC Polonia
Bartek LMC Polonia

Wychowałem się w katolickiej rodzinie. Jako kilkuletni chłopak wierzyłem gorliwie, choć po dziecięcemu. Chciałem zostać ministrantem, ale rodzice nie zgodzili się, z obawy przed ruchliwą drogą, którą trzeba przekroczyć, by dojść do parafialnego kościoła. Od końca gimnazjum, pod wpływem rówieśników i własnych przemyśleń mój zapał zaczął się ostudzać. Na bierzmowaniu przyjąłem imię Euzebiusz, będąc pod wrażeniem gry Euzebiusza Smolarka. Mam nadzieję, że św. Euzebiusz z Cezarei nie ma mi tego za złe. W liceum zacząłem jeszcze bardziej obojętnieć na sprawy Kościoła i wiary. Modlitwa nie była dla mnie czymś istotnym, do kościoła  chodziłem z przyzwyczajenia, do wielu kwestii moralnych podchodziłem po swojemu. Moja wychowawczyni powiedziała, że niedługo staną się radykalnym antyklerykałem.

Zacząłem studia w Krakowie. Na pierwszym roku było raptem 30 osób, z nikim nie złapałem dobrego kontaktu. Nikt z mojej klasy nie wybrał tego samego miasta, więc czułem się bardzo samotny w tak wielkim mieście. To poczucie opuszczenia skierowało moje kroki do duszpasterstwa akademickiego DAR. Ta wspólnota okazała się moim duchowym ocaleniem. Mieliśmy wspaniałego duszpasterza, który ufał swoim studentom i oddawał im odpowiedzialność. Szybo zacząłem się angażować – prowadzić spotkania formacyjne, organizować pielgrzymki rowerowe,  wyjazdy w góry. Dzięki duszpasterstwu poznałem też Szlachetną Paczkę, gdzie przez wiele lat byłem zaangażowany jako wolontariusz, oraz kombonianów. Ktoś napisał maila na naszego wspólnotowego maila o rekolekcjach wielkopostnych, które prowadzą ojcowie kombonianie przy ul. Skośnej. Zgłosiłem się i znów odkryłem wspaniałe, bliskie oblicze Kościoła. Bezpośredni kontakt z ojcami, nocna indywidualna adoracja Pana, pieśni w suahili, modlitwa Słowem Bożym, Pan Jezus przedstawiony jako afrykańskie dziecko, czas dzielenia się refleksjami podczas Mszy Św… To wszystko było nowe i zachwycające.  Poczułem, że jestem częścią Kościoła.

Na pół roku zawiesiliśmy spotkania naszego niewielkiego duszpasterstwa akademickiego, by przeprowadzić kurs Alpha. W połowie kursu jest weekendowy wyjazd. Nasz duszpasterz nas uwrażliwiał, że podczas tego szczególnego czasu Duch Święty może działać w inny sposób niż zazwyczaj. Wspominał, że mogą wystąpić spektakularne nawrócenia. Byłem zachwycony! Coś takiego chciałem zobaczyć! Nie wiedziałem jeszcze, że będzie chodziło o mnie…

Mimo mojego zaangażowania w wolontariaty i wspólnoty żyłem w grzechu nieczystości. Znałem oczywiście naukę Kościoła, ale ja sam wiedziałem co jest dla mnie lepsze. Byłem hipokrytą, który próbuje usprawiedliwić swoje złe czyny. Na wszystko miałem wytłumaczenie, na zewnątrz byłem gorący, a w środku zimny. Dopiero podczas uwielbienia Pana Jezusa w kaplicy w Krościenku nad Dunajcem Duch Święty wdarł się do mojego zamkniętego serca i w nim zamieszał i zamieszkał.

Razem z moją partnerką zaczęliśmy żyć w czystości. Pobraliśmy się półtora roku później, ale okazaliśmy wówczas się zbyt różni i niedojrzali do roli małżonków. Trzy lata po naszym ślubie żona odeszła ode mnie i od tamtej pory żyję samotnie.

Zacząłem chodzić na spotkania kandydatów do ruchu Świeckich Misjonarzy Kombonianów, pojechałem na doświadczenie misyjne do Gulu w Ugandzie, gdzie podczas modlitwy wstawienniczej Pan Bóg, posługując się inną świecką misjonarką – Marcelą, głębiej otworzył moje serce na Jego Miłość.

Teraz, spoglądając na swoje dotychczasowe życie, widzę, że Pan Jezus, skutecznie prowadził mnie za rękę przez całe życie. Widzę, że wszystkie przełomy: wychowanie w katolickiej rodzinie, pójście na spotkanie duszpasterstwa, zaangażowanie w wolontariat, nawrócenie… to skutek Jego czułego i delikatnego dotyku, który kieruje człowieka na właściwą ścieżkę. Teraz czuję się skierowany na dwuletni wyjazd misyjny. Panie Jezu, Ty wszystko wiesz. Jestem twój. Prowadź, będę podążał!

Bartlomiej Tumiłowicz, ŚMK