Swieccy Misjonarze Komboniane

Wywiad dla Radia Maryja

  • Anna Congo
    1. Dzień dobry Anna. Proszę przedstaw się i opowiedz nam o swojej rodzinie?

    Dzień dobry.

    Nazywam się Anna Obyrtacz. Pochodzę z Polski. Jestem chrześcijanką, jestem katoliczką, jestem Świecką Misjonarką Kombonianką. Mam 30 lat. Do Kinszasy przyjechałam 22 stycznia 2016 r. żeby uczyć się języka francuskiego. Został mi jeszcze tylko tydzień, bo już w następny poniedziałek czyli 23 maja wyjeżdżam do Republiki Środkowoafrykańskiej na swoją misję. Przez najbliższe dwa lata będę pracować wśród plemienia pigmejów w miejscowości Mongoumba. Mongoumba znajduje się około 200 km na południe od Bangi, stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej.

    Moja rodzina mieszka w Polsce i czeka na mój powrót J ale mam nadzieję, że ktoś w tzw. międzyczasie odwiedzi mnie w Afryce i przywiezie coś dobrego z Polski. Moja rodzina to mama Józefina, tata Jan i trójka rodzeństwa czyli Kinga, Krzysztof i Michał.

    1. Czy Polska jest krajem bardziej katolickim niż Kongo ?

    Chociaż upłynęło już trochę czasu odkąd jestem w Kinszasie, to jednak trudno mi porównać katolicyzm w Polsce i w Kongo. Patrząc na liczby można powiedzieć, że zarówno tutaj jak i w moim rodzinnym kraju jest dużo katolików. Ale jak wiadomo liczby bardzo często nie odzwierciedlają prawdy. Takie porównanie jest trudne ponieważ inna jest rzeczywistość tutaj, a inna w Polsce. Poza tym osobiście bardzo nie lubię porównywać wiary, bo jak dla mnie tego nie da się porównać, to sprawa bardzo indywidualna.

    Co więcej myślę, że nie chodzi o liczby ale o „jakość” naszej wiary, jeśli można tak powiedzieć.

    1. Jak odkryłaś swoje powołanie do bycia Świecką Misjonarką Kombonianką?

    Cóż mogę powiedzieć, chyba tylko tyle, że to tajemnica powołania J

    Myślę, że ono rodziło się we mnie wcześniej niż mi się wydaje. Kiedy byłam młodsza nie myślałam o misjach, zawsze chciałam żyć i pracować w Polsce. Ale dzisiaj już wiem, że praca wszędzie jest taka sama a co najważniejsze, że ludzie wszędzie są tacy sami.

    Misjonarzy Kombonianów (MCCJ) poznałam w marcu 2012 r. w Krakowie, podczas adoracji za misjonarzy męczenników, na którą trafiłam całkiem przypadkiem. W Polsce mamy tylko dwie wspólnoty ojców Kombonianów w Krakowie i w Warszawie.

    Potem zaczęło się moje zaangażowanie na rzecz misji. Należę do ruchu misyjnego TUCUM związanego z Misjonarzami Kombonianami w Polsce. Tworzą go ludzie młodzi, którzy po przez swoje zaangażowanie chcą żyć bardzie świadomie i działać na rzecz dobra. Nasze działania to : modlitwa za misje, działania charytatywne, promowanie misji w środowisku, w którym żyjemy na co dzień. Znakiem przynależności do ruchu jest czarna obrączka.

    Uczestniczyłam też w spotkaniach Misyjnego Duszpasterstwa Akademickiego prowadzonego przez Kombonianów.

    Pracowałam trochę z dziećmi, najpierw w swojej rodzinnej parafii, a potem też w mojej parafii w Krakowie.

    Byłam wolontariuszką w fundacji dobrze że jesteś, która działa m. in. w Krakowie i pomaga pacjentom przebywającym na oddziałach hematologicznych i onkologicznych.

    Przed moim wyjazdem na misje pracowałam też zawodowo przy inwestycjach drogowych.

    We wszystkich tych rzeczach, które robiłam szukałam swoje drogi, rozeznawałam powołanie, starałam się spotkać Boga. Zawsze pragnęłam żyć „w pełni”, w prawdzie i w zgodzie z samą sobą, czerpiąc z tego co od Niego dostaję i chociaż często upadałam to wiedziałam, że jest Ktoś na Kogo zawsze mogę liczyć.

    Bóg jest ze mną w każdym momencie. On przygotował dla mnie tę drogę, On dał mi znaki, On pomógł mi odkryć moją tożsamość osoby świeckiej, tożsamość misyjną i tożsamość komboniańską. Bóg zabrał strach i dał siłę, żeby zaufać. Pomógł mi podjąć decyzję o wyjeździe na misje.

    Bardzo ważny był dla mnie czas formacji misyjnej we wspólnocie Świeckich Misjonarzy Kombonianów.:

    • co miesięczne spotkania formacyjne
    • poznawanie i odkrywanie charyzmatu i duchowości św. Daniela Comboniego
    • modlitwa indywidualna(medytacja)
    • modlitwa wspólnotowa
    • poznawanie siebie
    • pozwanie życia wspólnotowego
    • kierownictwo duchowe

    Tak naprawdę każdego dnia odkrywam swoje powołanie, ten proce ciągle trwa.

    1. Dlaczego wybrałaś Afrykę, a dokładniej Republikę Środkowoafrykańską na kraj swojej misji?

    Kiedy rozeznawałam swoje powołanie do bycia ŚMK nie zastanawiałam się nad miejscem mojej misji, wiedział tylko że chce pojechać tam gdzie będzie potrzeba, gdzie ja będę potrzebna, jak mówił nasz założycie św. Daniel Comboni: „do tych najbiedniejszych i najbardziej opuszczonych”. To było i to jest dla mnie bardzo ważne. W kwestii miejsca byłam otwarta na to co Bóg przygotuje dla mnie, bo ufałam, że On wybierze lepiej niż ja, że On wie lepiej.

    Jako ruch międzynarodowy ŚMK mamy już kilka wspólnot w Afryce: w Etiopii, w Ugandzie,  w Mozambiku, w RŚA, w Zambii, ale też w  Ameryce Południowej.

    Staramy się dbać przede wszystkim o te miejsca, żeby nie zabrakło ludzi do pracy, ale ciągle też widzimy potrzeby gdzie indziej. W przypadku osób wyjeżdżających bierzemy pod uwagę wykształcenie, predyspozycje, preferencje osoby wyjeżdżającej, ale oczywiście też potrzeby Kościoła lokalnego, pierwszeństwo dla miejsc pierwszej ewangelizacji wśród najuboższych, zapewnienie ciągłości wspólnot.

    Ważnej jest też to, że decyzja jest wspólna podejmuje ją osoba wyjeżdżająca z ekipą koordynująca swojego kraju.

    W momencie jak wybierałam miejsce wiedziałam jakie są potrzeby i gdzie brakuje ŚMK.

    Jednak coś musiałam wybrać albo Afryka, albo Ameryka Południowa. W czasie mojej formacji byłam przez miesiąc w Ugandzie i to było dla mnie pierwsze doświadczenie Afryki. Myślę, że dlatego Afryka stała się bliska mojemu sercu.

    Poznałam sytuacje naszych wspólnot i wiedziałam, że w Republice Środkowoafrykańskiej brakuje ludzi do pracy. Ciągle się też mówiło o trudnej i niestabilnej sytuacji politycznej. Poza tym dla mnie wiązało się to z koniecznością nauki język francuskiego, który był dla mnie całkiem obcy.

    To nie była łatwa decyzja nawet powiem, że bardzo trudna. Można by wybrać coś bezpieczniejszego i łatwiejszego. No ale właśnie czy to ma być mój wybór? Czy może warto pójść za tym co daje nam Bóg? A co tak po ludzku nie zawsze jest łatwe, ale na pewno najlepsze.

    Tak więc, zdecydowałam się pojechać na misje do Republiki Środkowoafrykańskiej.

    1. Czego się nauczyłaś podczas swojego pobytu w Kongo?

    W szczególności starałam się nauczyć francuskiego, ale razem z tym uczyłam się cierpliwości do samej siebie. Poza tym każdego dnia uczyłam się żyć życiem tutejszym, a nie tym które zostawiłam w Polsce i to czasami było trudne. Dlaczego? Ponieważ teraz w dobie Internetu mamy niesamowitą łatwość w komunikacji i tak naprawdę będąc daleko możemy być bardzo blisko.

    A dla mnie misja to przede wszystkim życie z ludźmi, rozmowy, poznawanie  rzeczywistości do której zostałam posłana. Innymi słowy misja to świadoma decyzja zostawienie jednego miejsca po to, żeby żyć w innym miejscu.

    Myślę, że przyszłość jeszcze pokaże ile wyniosłam z kongijskiej lekcji i czy byłam dobrym uczniem?

    Jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, przez cały ten czas uczyłam się też otwartości no to co nowe, czasami inne niż w Polsce.

    1. Będąc na takim etapie swojego życia co możesz powiedzieć młodym Afrykańczykom?

    Szukajcie Pana Boga w swoim życiu każdego dnia, we wszystkim co robicie, odkrywajcie to co dla Was przygotował.

    Żyjcie według Jego planu, bo on jest dla nas najlepszym planem.

    Wszyscy wiemy, że nie chodzi tylko o to życie tutaj na ziemi, to pewien etap, ale o coś więcej.

    Pamiętajcie, że nie jesteście sami. Mimo cierpienia i samotności, których doświadczacie Bóg zawsze jest obecny.

    Nie bójcie się żyć z pasją i robić to co kochacie!

    Jeszcze jedna taka rzecz, którą usłyszałam od swojego biskupa przed wyjazdem na misję: „że ani wiara, ani wiedza tylko miłość pomoże nam poznać i doświadczyć Boga”. To mamy mówić innym ludziom, ponieważ właśnie to jest najważniejsze i pierwsze przykazaniu boże. Tego życzę wszystkim.

    1. Jakie kongijskie danie lubisz najbardziej?

    Bardzo lubię ryby, a w szczególności ryby słone, a także pondu, oczywiście przygotowane przez Irene. Irene jest tutejszą Świeck Misjonarką Kombonianką, która gościła mnie w swoim domu podczas mojego pobytu w Kinszasie.

Anna Congo

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Pozdrawiam

Anna Obyrtacz ŚMK

Moje początki w Etiopii

Etiopia

Po długich przygotowaniach w końcu przybyłam do Etiopii. Wszyscy bardzo serdecznie mnie przywitali. Nasza ŚMK Madzia przyjechała specjalnie z Awassy, żeby mnie odebrać z lotniska, pomóc i wyjaśnić, co trzeba na początku mojego pobytu. Już w pierwszy dzień razem z ojcem Sisto i ojcem Julio (Prowincjałem)  podjęliśmy decyzję, że następnego dnia pojadę do Awassy. Pierwszy plan zakładał, że w stolicy spędzę przynajmniej 3 miesiące ucząc się języka amharskiego. Okazało się, że nowy kurs zaczyna się dopiero w czerwcu, więc do tego czasu mogę poznawać już moje miejsce docelowe, wspólnotę i podstawy języka. Informacja ta była dla mnie bardzo miłą niespodzianką. Moja nowa wspólnota bardzo życzliwie mnie przyjęła. Madzia, Maggie i Mark starają się pomagać mi jak tylko mogą. Trójka dzieci Maggie i Marka wnosi dużo życia i radości. Maluchy również mnie zaakceptowały jako nowego członka wspólnoty. Awassa jest dużym, aczkolwiek malowniczym i spokojnym miastem. Póki co poznaję to miejsce, ludzi, różne placówki oraz pracę misjonarek i misjonarzy.

Ostatnio obchodziliśmy Święta Wielkanocne. Był to dla mnie nie tylko czas spotkania ze Zmartwychwstałym Panem, ale też ciekawe doświadczenie nowej kultury świętowania, pełnej różnych zaskakujących elementów. Kościół Katolicki w Etiopii ma wiele wspólnego z Kościołem Prawosławnym. Oczywiście święta spędzaliśmy we wspólnocie. Wpletliśmy też w to wszystko polskie tradycje, jak malowanie jajek oraz świąteczne śniadanie w Niedzielę Wielkanocną.

W tym tygodniu zacznę naukę amharskiego. Będę miała lekcje trzy razy w tygodniu z profesjonalną nauczycielką oraz 5 razy w tygodniu z lokalnym chłopakiem, który mówi po angielsku. Jeśli będę zadowolona z takiego systemu nauczania, być może będę kontynuowała szkołę tutaj, w Awassie. W takim przypadku mogłabym zostać w domu. Teraz czeka mnie nie lada wyzwanie- nauczyć się amharskiego!

Magda Fiec, ŚMK w Etiopia

 

W drodze…

KasiaNie miałam pojęcia, że czas może biec tak szybko, właśnie zauważyłam, że od mojego ostatniego wpisu minął już miesiąc… najwyższa pora coś napisać 🙂

Niewiele się u mnie zmieniło, to znaczy, że czas wypełniony jest różnymi spotkaniami, aktywnościami, wyjazdami aż do maksimum. Jednak spróbuję jakoś streścić minione wydarzenia. W połowie marca wszyscy świeccy, czyli i kandydaci i misjonarze brali udział w rekolekcjach wielkopostnych w Viseu, które prowadził dla nas jeden z ojców kombonianów. Chociaż było to moje przedostatnie spotkanie z ŚMK to już mogłam usłyszeć, że jak ja sobie to wyobrażam, że niby co, że teraz tak ich zostawię i pojadę sobie do Mozambiku?! I coś w tym jest, bo znamy się dopiero 3 miesiące, a już się z nimi zżyłam, nie wiedziałam, że można tak bardzo w ciągu kilku tygodni. Myślę, że nie tylko ja, ale i oni również. Czemu? Bo w czasie tego spotkania, podczas niedzielnej Eucharystii zrobili mi i Barbarze niespodziankę i postanowili posłać nas na misje ze swojej wspólnoty. Tak, doskonale zdajemy sobie sprawę, że zostałam już posłana przez ks. Arcybiskupa, ale chcieli to uczynić jeszcze raz, tak symbolicznie, że wychodzimy i z ich wspólnoty. Wyobraźcie sobie, że to nie było moje ostatnie posłanie 🙂 ale o tym za chwilę, bo między tym trochę się jeszcze wydarzyło…

Oprócz zwyczajnych codziennych obowiązków i planu dnia doszedł jeszcze kurs biblijny i zbieranie reszty potrzebnych dokumentów do zrobienia wizy. Wyobraźcie sobie, że biurokracja w Portugalii jest jeszcze bardziej skomplikowana niż w Polsce! Te wszystkie wycieczki między urzędami, biurami, lekarzami… to może wykończyć człowieka. Ale szczęśliwie udało się zebrać wszystkie dokumenty przed Wielkim Tygodniem. Czemu to takie ważne? Bo w Wielki Czwartek razem z Barbarą złapałam samolot do Madrytu. Dokładnie tak, dobrze widzisz, do Madrytu. Wspólnota ŚMK z Hiszpanii zaprosiła nas na celebrowanie Triduum i Świąt.

Pobyt w Hiszpanii był niesamowity! Wspólnota składa się przede wszystkim z rodzin, co sprawiło, że Święta były naprawdę rodzinne. Z lotniska odebrał nas jeden z ojców kombonianów, potem zabrał nas do małej, górskiej miejscowości położonej niedaleko Madrytu, gdzie zazwyczaj Świeccy mają spotkania. Zresztą był tam z nami przez całe spotkanie. Zazwyczaj większość spotkań formacyjnych dzieci i dorośli mieli osobno, ale zawsze potem spotykaliśmy się wspólnie na podsumowaniu.

Kasia y Barbara

Spotkanie rozpoczęliśmy od podzielenia dlaczego przyjechaliśmy, z jakimi uczuciami i czego oczekujemy, zakończyliśmy wspólnym spotkaniem z dziećmi, a po nim udaliśmy się na poddasze, które na czas Triduum przerobiliśmy na kaplicę, by tam celebrować Liturgię Wielkiego Czwartku w naszej małej wspólnocie. Po niej już tylko kolacja, wspólna modlitwa i czas na odrobinę odpoczynku. Zarówno w Wielki Piątek jak i w Wielką Sobotę mieliśmy mini konferencję, spotkanie w małej grupie, czas na spacer, rozmowy, spotkania… Poznałam kilka osób, które były na misji w Carapira, dzięki czemu mogłam dowiedzieć się jeszcze więcej o miejscu, w którym już niedługo będę posługiwać. Wielki Piątek upłynął odrobinę spokojniej niż zwykle, wspólna liturgia była bardzo piękna, zresztą wieczorna adoracja również. Jak już wspomniałam, miałam więcej niż jedno posłanie 😉 kolejne miało miejsce w czasie Wigilii Paschalnej. Razem z Barbarą zostałyśmy zaproszone na środek, gdzie otrzymałyśmy krzyżyki, a potem do nas dołączył Alberto ze swoją rodziną  i David, który w czasie wakacji lecą do Afryki. Wszyscy razem utworzyliśmy małe koło, a na zewnątrz, reszta wspólnoty drugie i rozpoczęliśmy taniec. Podczas niego ojciec odczytał błogosławieństwo i zostaliśmy posłani na misję. Po zakończeniu liturgii rozpoczęliśmy wspólne świętowanie, śpiewy i tańce, radości nie było końca! Niestety już następnego dnia musiałyśmy wrócić do Madrytu, bo kolejnego dnia miałyśmy samolot do Porto. Jednak tą odrobinę czasu wykorzystałyśmy na krótki spacer po mieście. Po nim dość wczesna wspólna kolacja i czas na ogarnięcie się i swoich rzeczy, bo już następnego poranka miałyśmy samolot, żeby wrócić do Portugalii. Jednak jeszcze nie do domu, nie do Bragi, tylko do Lizbony. Mieszkałyśmy w domu ojców kombonaniów, gdzie podobnie do wcześniejszych domów, spotkałyśmy się z ogromną życzliwością. Czemu Lizbona? Bo właśnie tam mogłam załatwić wizę. Oczywiście nie udało się jej wyrobić za pierwszym podejściem, bo sympatyczna pani oznajmiła mi, że brakuje jednego świstka… na szczęście udało nam się go zorganizować i kolejnego dnia, już bez problemów złożyłam wszystkie potrzebne dokumenty. Teraz nie pozostaje już nic innego jak czekać na otrzymanie wizy, w połowie miesiąca powinnam ją już mieć!

Korzystając z okazji zwiedziłyśmy odrobinę Lizbonę. Świetne miejsce! Możecie się o tym przekonać oglądając zdjęcia. Przez większość czasu była z nami Vanessa, która ogromnie mi pomogła przy wizie, jej pomoc jest nieoceniona. Jak będziecie mieli okazję być w Lizbonie to obowiązkowo wybierzcie się na wycieczkę do Sintry! Znajdują się tam kapitalne zamki! Do gustu przypadł mi szczególnie Castelo dos Mouros. Kapitalna sprawa! Jest położony na wzgórzu, a widok jaki z niego jest zapiera dech w piersiach… ląd, ocean, rzeka, miasto, mosty… Na zakończenie naszych ferii w piąte przyjechałyśmy do Cacia, gdzie mieszka Sandra i Carlos, by podczas weekendu zatrzymać się na trochę nad zagadnieniami związanymi z życiem wspólnotowym.

Już w najbliższy czwartek mam egzamin finalny na zakończenie kursu, na kilka dni przylatuje do nas rodzina Barbary, potem chwila odpoczynku, ostatnie spotkanie ŚMK i… powrót do domu!

Jak widzisz, czas mija mi całkiem zwyczajnie… 🙂 a korzystając z okazji, życzę Ci, byś nieustannie odkrywał pusty grób i radował się z każdego spotkania ze Zmartwychwstałym!

Pozdrawiam,

Kasia, ŚMK

 

Coś sie kończy, cos sie zaczyna…

Ewa

Wakacje naszych dzieci kończą się w ten poniedziałek, niezwykle długie wakacje, trwały trzy miesiące. Powodem tak długich wakacji  były wybory nowego prezydenta Ugandy, które odbyły się 18 lutego, na szczęście obyło się bez problemów i teraz cieszymy się pokojem.  Za niecałe trzy tygodnie znów będę w Polsce. Coś się kończy a coś zaczyna…

Podczas tych wakacji najwięcej czasu spędzałam z najmłodszymi dziećmi, które mają problemy w szkole. Można powiedzie, że prowadziłam im zajęcia wyrównawcze. Jednak tym razem zajęcia odbywały się w innym pomieszczeniu. Po wyremontowaniu otrzymałam do dyspozycji jadalnię, którą przekształciłam w pokój edukacyjny. Razem z dzieciakami spędzamy tam bardzo dużo czasu, który poświęcamy na edukację ale też dobrą zabawę. Malowanie farbami, zabawa plasteliną, wycinanki, kolorowanki – dla nas normalne i powszechne  – dla moich dzieci wyjątkowe, nowe.  Choć z wykształcenia jestem pracownikiem socjalnym, tutaj spełniam się w roli pani ze świetlicy. Przez cały mój pobyt tutaj przekonałam się, że to najlepsze miejsce dla mnie, chociaż jest to niesamowite, bo nigdy nie chciałam pracować z najmłodszymi dziećmi – misja uczy pokory i zaangażowania tam, gdzie jest potrzeba, a nie gdzie się chce. Czasami nasze wyobrażenia są nieprawdziwe, nasze widzenie świata inne, bez pokrycia z rzeczywistością i prawdziwymi potrzebami – potrzeba czasu, modlitwy, a przede wszystkim otwartości na działanie Ducha Świętego, aby odkryć czego tak naprawdę chce od ciebie Pan Bóg w tym miejscu. Nie mówię, że już to w zupełności wiem, ale po trochę zaczynam odkrywać, rozumieć po co mnie tu posłano. Pomimo, że mój czas dobiega końca wiem, że po wakacjach wrócę do moich dzieci, do St. Jude.

Ewa

St. Jude to nie tylko dzieci, ale też pracownicy – mamki, ludzie z którymi spędziłam dużą część czasu. Na początki mojej misji została mi przydzielone stanowisko osoby odpowiedzialnej za pracowników oraz za mamki. Było to ciężki zadanie – nadal jest. Jestem najmłodsza z wszystkich pracowników, a zostałam ich przełożonym. Miałam sprawdzać, oceniać. Sytuacja nie była komfortowa, bo przecież ja tu przyjechałam pomagać, a nie kontrolować. Jak pisałam – misja uczy pokory, ale też weryfikuje twoje wyobrażenia o samym sobie, wiedzę, zachowania. Muszę powiedzieć, że czasami najprostsze rzeczy prowadziły do nieporozumień. Sposób mówienia, postępowanie, gesty były czasami źle interpretowane, ale działało to w dwie strony. Na szczęście po czasie lepszych i gorszych dni nauczyliśmy się siebie, swoich zachowań, reakcji, oczekiwań.

Misja to także wspólnota – w moim przypadku niezwykła wspólnota. Zostałyśmy we cztery wysłane na nowe miejsce, otwierałyśmy wspólnotę w Gulu, przed nami istniała tylko w Matany, gdzie była nasza Danusia. Cztery młode, niedoświadczone dziewczyny, jedna Hiszpanka, trzy Polki. Czas spędzony na modlitwie, rozmowach, odpoczynku, ale także kłótniach, nieporozumieniach wymianie  poglądów – intensywny, piękny czas. To, co zawsze nas jednoczy to misja, ludzie, a przede wszystkim modlitwa. Każda z nas z innym obrazem Boga, ale z otwartym sercem i wiarą.

Dziękuję w imieniu moim i całej mojej wspólnoty za każdy dobry gest, kartki świąteczne, maile. W imieniu naszych dzieci za wsparcie finansowe – dzięki niemu mają nowe mundurki, lepsze jedzenie, sprawdziliśmy ich zdrowie i pokolorowałyśmy świat J Ale przede wszystkim dziękuję za każde dar modlitwy, za każde westchnienie za nas – bez Waszej modlitwy nie było by nas tutaj.

Ewa

Ewa Maziarz, ŚMK

Mój czas w Londynie

MagdaMinął już miesiąc odkąd przybyłam do Londynu. Jestem tutaj po to, by uczyć się języka angielskiego, który będzie mi potrzebny na misji w Etiopii. Przebywam w domu Misjonarzy Kombonianów w dzielnicy Notting Hill. Ojcowie od początku są dla mnie bardzo mili i pomocni w mojej nauce. Każdego dnia spędzamy razem czas przy posiłkach, na modlitwie i w czasie Mszy Świętej. Doradzają, pozwalają mi codziennie czytać czytania na Mszy Świętej i poprawiają moje błędy. Są wyrozumiali, gdy czegoś nie rozumiem. Na szczęście takich sytuacji z biegiem czasu jest coraz mniej.

 

MagdaStaram się dobrze wykorzystać ten pobyt w Anglii. Rano chodzę do szkoły językowej, natomiast popołudnia i wieczory mam do swojej dyspozycji i zwykle poświęcam je nauce. Jednakże wciąż największy problem stanowi dla mnie rozmawianie z ludźmi, dlatego też szukam wielu okazji , by ćwiczyć angielski w praktyce. Zwykle przynajmniej raz w tygodniu, spotykam się ze znajomymi z mojej szkoły, na kręglach, spacerze, czy w kawiarni. Możemy poznawać siebie nawzajem, ćwiczyć angielski, a ponadto spędzić mile czas. Są to ludzie z różnych państw i kontynentów, więc jest bardzo ciekawie i różnorodnie. Ostatnio odkryłam, że w różnych częściach Londynu są organizowane konwersacje dla osób, które uczą się języka. Znalazłam jedno miejsce, gdzie mogę w każdy piątek za darmo uczestniczyć w takiej dyskusji. Raz w tygodniu chodzę też na spotkania grupy „Soul Food”, gdzie wspólnie się modlimy, rozwijamy się duchowo, słuchamy konferencji i dzielimy się swoją wiarą z innymi.

W Londynie oprócz wspólnoty Ojców Kombonianów, mieszkają również Siostry Kombonianki. Miałam już okazję poznać część z nich. Niestety nie wszystkie były obecne, kiedy zawitaliśmy u nich pewnego dnia wraz z dwoma ojcami bez zapowiedzi. Siostry oczywiście nas dobrze przyjęły, poczęstowały kawą i ciasteczkami i porozmawialiśmy sobie nieco. Zaprosiły mnie na kolejne spotkanie, kiedy będą miały trochę więcej czasu. Myślę, że warto dbać o nasze rodzinne komboniańskie więzi.

MagdaLondyn jest miastem wielokulturowym, bardzo zróżnicowanym i tętniącym życiem. Pozwiedzałam już sporo miejsc, różne słynne ulice, budynki, parki, muzea. Na placach uliczni artyści pokazują swoje zdolności, nowoczesne i multimedialne muzea są pełne niezwykłych eksponatów, pałace, piękne stare budynki i pomniki przywołują historię, kolorowe neony zachęcają do zakupów, restauracje i puby na brak klientów narzekać nie mogą, a ulicami spacerują tłumy przechodniów. To wszystko razem zachwyca, imponuje, ciekawi, ale z drugiej strony trochę męczy, zwłaszcza ścisłe centrum miasta, gdzie jest masa ludzi, straszny przepych i hałas. A na ulicach między tym wszystkim siedzą, czasem śpią lub żebrzą o pieniądze bezdomni. Myślę, że właśnie ten widok męczy mnie najbardziej.

Madzia Fiec