Nie miałam pojęcia, że czas może biec tak szybko, właśnie zauważyłam, że od mojego ostatniego wpisu minął już miesiąc… najwyższa pora coś napisać 🙂
Niewiele się u mnie zmieniło, to znaczy, że czas wypełniony jest różnymi spotkaniami, aktywnościami, wyjazdami aż do maksimum. Jednak spróbuję jakoś streścić minione wydarzenia. W połowie marca wszyscy świeccy, czyli i kandydaci i misjonarze brali udział w rekolekcjach wielkopostnych w Viseu, które prowadził dla nas jeden z ojców kombonianów. Chociaż było to moje przedostatnie spotkanie z ŚMK to już mogłam usłyszeć, że jak ja sobie to wyobrażam, że niby co, że teraz tak ich zostawię i pojadę sobie do Mozambiku?! I coś w tym jest, bo znamy się dopiero 3 miesiące, a już się z nimi zżyłam, nie wiedziałam, że można tak bardzo w ciągu kilku tygodni. Myślę, że nie tylko ja, ale i oni również. Czemu? Bo w czasie tego spotkania, podczas niedzielnej Eucharystii zrobili mi i Barbarze niespodziankę i postanowili posłać nas na misje ze swojej wspólnoty. Tak, doskonale zdajemy sobie sprawę, że zostałam już posłana przez ks. Arcybiskupa, ale chcieli to uczynić jeszcze raz, tak symbolicznie, że wychodzimy i z ich wspólnoty. Wyobraźcie sobie, że to nie było moje ostatnie posłanie 🙂 ale o tym za chwilę, bo między tym trochę się jeszcze wydarzyło…
Oprócz zwyczajnych codziennych obowiązków i planu dnia doszedł jeszcze kurs biblijny i zbieranie reszty potrzebnych dokumentów do zrobienia wizy. Wyobraźcie sobie, że biurokracja w Portugalii jest jeszcze bardziej skomplikowana niż w Polsce! Te wszystkie wycieczki między urzędami, biurami, lekarzami… to może wykończyć człowieka. Ale szczęśliwie udało się zebrać wszystkie dokumenty przed Wielkim Tygodniem. Czemu to takie ważne? Bo w Wielki Czwartek razem z Barbarą złapałam samolot do Madrytu. Dokładnie tak, dobrze widzisz, do Madrytu. Wspólnota ŚMK z Hiszpanii zaprosiła nas na celebrowanie Triduum i Świąt.
Pobyt w Hiszpanii był niesamowity! Wspólnota składa się przede wszystkim z rodzin, co sprawiło, że Święta były naprawdę rodzinne. Z lotniska odebrał nas jeden z ojców kombonianów, potem zabrał nas do małej, górskiej miejscowości położonej niedaleko Madrytu, gdzie zazwyczaj Świeccy mają spotkania. Zresztą był tam z nami przez całe spotkanie. Zazwyczaj większość spotkań formacyjnych dzieci i dorośli mieli osobno, ale zawsze potem spotykaliśmy się wspólnie na podsumowaniu.
Spotkanie rozpoczęliśmy od podzielenia dlaczego przyjechaliśmy, z jakimi uczuciami i czego oczekujemy, zakończyliśmy wspólnym spotkaniem z dziećmi, a po nim udaliśmy się na poddasze, które na czas Triduum przerobiliśmy na kaplicę, by tam celebrować Liturgię Wielkiego Czwartku w naszej małej wspólnocie. Po niej już tylko kolacja, wspólna modlitwa i czas na odrobinę odpoczynku. Zarówno w Wielki Piątek jak i w Wielką Sobotę mieliśmy mini konferencję, spotkanie w małej grupie, czas na spacer, rozmowy, spotkania… Poznałam kilka osób, które były na misji w Carapira, dzięki czemu mogłam dowiedzieć się jeszcze więcej o miejscu, w którym już niedługo będę posługiwać. Wielki Piątek upłynął odrobinę spokojniej niż zwykle, wspólna liturgia była bardzo piękna, zresztą wieczorna adoracja również. Jak już wspomniałam, miałam więcej niż jedno posłanie 😉 kolejne miało miejsce w czasie Wigilii Paschalnej. Razem z Barbarą zostałyśmy zaproszone na środek, gdzie otrzymałyśmy krzyżyki, a potem do nas dołączył Alberto ze swoją rodziną i David, który w czasie wakacji lecą do Afryki. Wszyscy razem utworzyliśmy małe koło, a na zewnątrz, reszta wspólnoty drugie i rozpoczęliśmy taniec. Podczas niego ojciec odczytał błogosławieństwo i zostaliśmy posłani na misję. Po zakończeniu liturgii rozpoczęliśmy wspólne świętowanie, śpiewy i tańce, radości nie było końca! Niestety już następnego dnia musiałyśmy wrócić do Madrytu, bo kolejnego dnia miałyśmy samolot do Porto. Jednak tą odrobinę czasu wykorzystałyśmy na krótki spacer po mieście. Po nim dość wczesna wspólna kolacja i czas na ogarnięcie się i swoich rzeczy, bo już następnego poranka miałyśmy samolot, żeby wrócić do Portugalii. Jednak jeszcze nie do domu, nie do Bragi, tylko do Lizbony. Mieszkałyśmy w domu ojców kombonaniów, gdzie podobnie do wcześniejszych domów, spotkałyśmy się z ogromną życzliwością. Czemu Lizbona? Bo właśnie tam mogłam załatwić wizę. Oczywiście nie udało się jej wyrobić za pierwszym podejściem, bo sympatyczna pani oznajmiła mi, że brakuje jednego świstka… na szczęście udało nam się go zorganizować i kolejnego dnia, już bez problemów złożyłam wszystkie potrzebne dokumenty. Teraz nie pozostaje już nic innego jak czekać na otrzymanie wizy, w połowie miesiąca powinnam ją już mieć!
Korzystając z okazji zwiedziłyśmy odrobinę Lizbonę. Świetne miejsce! Możecie się o tym przekonać oglądając zdjęcia. Przez większość czasu była z nami Vanessa, która ogromnie mi pomogła przy wizie, jej pomoc jest nieoceniona. Jak będziecie mieli okazję być w Lizbonie to obowiązkowo wybierzcie się na wycieczkę do Sintry! Znajdują się tam kapitalne zamki! Do gustu przypadł mi szczególnie Castelo dos Mouros. Kapitalna sprawa! Jest położony na wzgórzu, a widok jaki z niego jest zapiera dech w piersiach… ląd, ocean, rzeka, miasto, mosty… Na zakończenie naszych ferii w piąte przyjechałyśmy do Cacia, gdzie mieszka Sandra i Carlos, by podczas weekendu zatrzymać się na trochę nad zagadnieniami związanymi z życiem wspólnotowym.
Już w najbliższy czwartek mam egzamin finalny na zakończenie kursu, na kilka dni przylatuje do nas rodzina Barbary, potem chwila odpoczynku, ostatnie spotkanie ŚMK i… powrót do domu!
Jak widzisz, czas mija mi całkiem zwyczajnie… 🙂 a korzystając z okazji, życzę Ci, byś nieustannie odkrywał pusty grób i radował się z każdego spotkania ze Zmartwychwstałym!
Pozdrawiam,
Kasia, ŚMK