Swieccy Misjonarze Komboniane

Moje doświadczenie w peruwiańskich Andach

Adriana en Peru

Cześć Wszystkim. Chciałabym opowiedzieć o swoim doświadczeniu z dziećmi w górach, wśród andyjskich wyżyn, podczas mojej sześcioletniej służby misyjnej. Większość dzieci jest pasterzami, odpowiedzialnymi za różne zadania. Dziewczyny są dodatkowo odpowiedzialne za dbanie o najmłodszych, noszą je nawet podczas zabaw ze sobą na plecach.  Są bardzo pomysłowe, potrafią z kilku małych kamieni i kawałku marmuru bawić się w grę nazywaną Matatena.

Dzieci zbierają owce na pastwisko w pobliżu rzeki przed pójściem do szkoły (która często jest daleko od wioski). Pomagają również w polu zarówno swojej rodzinie jak I na działkach szkoły – siać, czyścić kanały i zbierać plony.  Głównym pożywieniem są ziemniaki i różnego rodzaju korzenne warzywa takie jak marchewki, gęsi, słodkie ziemniaki, yacon i maca, ponieważ z powodu dużej wysokości w górach tylko to może wykiełkować i wyrosnąć.

Życie dzieci nie jest łatwe ponieważ większość z nich nie mieszka w pełnych rodzinach. Część rodziców idzie do pracy w dżungli (gdzie rośnie koka) i nie znają ich przez 10 lub 15 lat ponieważ wiążą się z inną kobietą z którą mają dużo dzieci; wracają wtedy gdy potomkowie są wystarczająco duzi aby pomóc im w pracy. Powoduje to poważne obrażenia i urazy w młodych ludziach. Ponieważ jest potrzeba mamy idą do pracy w mieście jako pomoc domowa i opuszczają swoje dzieci zostawiając je z babciami; idąc do miasta nawiązują kolejną relację z innym mężczyzną. Dużo babć mówi w Quechua (keczua) i ich zajęciem jest głównie opieka nad zwierzętami, sianie i zbieranie plonów oraz nie na rękę dla nich jest posłanie dzieci do szkoły ponieważ lepiej uzyskać jest ich pomoc w polu. Spotkałam nauczycielkę, która rozpoczęła rok szkolny, spędzając piętnaście dni, odwiedzając studentów w ich domach oraz przekonując ich babcie, żeby pozwoliły dzieciom iść do szkoły.

Podzielę się z wami że mój ojciec odszedł kiedy byłam na misji i byłam o tym poinformowana trzeciego dnia po tym jak to się stało, było już po pogrzebie. Pracowałam z dziećmi i wszystko o czym pomyślałam to, to że byłam wdzięczna Bogu za danie mi tak dobrego, kochającego, troskliwego i pełnego szacunku dla wszystkich dzieci (była nas 10) ojca. A że miałem jego błogosławieństwo i moralne wsparcie dla tej pracy (ponieważ będąc dziećmi doświadczyliśmy ciepła ojca).

Są też desperackie oraz smutne momenty, jak wtedy gdy Susy, dziewczyna która pomaga mamie gotować, poparzyła się wrzątkiem poniżej kolana, a lekarstwa i liczba kuracji była ograniczona ponieważ skończyły im się opatrunki i nie mieli odpowiedniej maści. Skłoniło mnie to do refleksji żeby rozpocząć szkolenie z udzielania pierwszej pomocy. Znając ich uprawy i rośliny, mogłam zobaczyć czy któreś z nich nie mają jakiś leczniczych właściwości.

Na misji poznałam małą dziewczynkę która została zaatakowana przez infekcję grzybów w klatce piersiowej i zmarła z powodu złych warunków sanitarnych w domu. Spała na podłodze na kozich skórach, jej bardzo ciemny dom znajdował się w małym kanale gdzie spływała wszystka brudna woda z wioski i gdzie było bardzo mokro co sprzyjało pogorszeniu się jej stanu zdrowia. A później zmarła. Jej skromność, brak zaufania i ignorancja były przyczynami dla której jej choroba nie została wyleczona na czas.

Przy innej okazji zwróciłam uwagę na dzieci, które grały w piłkę pomarańczami ponieważ gleba była skażona odchodami, dzieci brały pomarańcze które brały udział w zabawie, obierały je brudnymi rękami i jedli. Ale, oni nie znali piłek? Chłopcy czy dziewczęta towarzyszą mamom, które piorą ubrania, a dla nich jest to okazja żeby wziąć kąpiel.

Witają dzieci kiedy przychodzą, biegną żeby przygotować gorący napój z małym ciastkiem. Kiedy im pomagasz przy pracy, jako gest przyjaźni zapraszają Cię do poczęstowania się palonymi ziarnami trzymanymi w ich kieszeniach jako podziękowanie.

Także w dzień kiedy szliśmy przez plac, pięcioletni malec krzyknął do nas z drugiego końca: Misjonarko, niech Bóg Cię błogosławi! Wyobraź sobie jak miło poczułam się zaczynając dzień od takiego pozdrowienia.

Dzieci nie mają zabawek, telewizji czy komórek, żyją z przyjaciółmi oraz braćmi, opiekując się sobą nawzajem. Lubią uczestniczyć w świętach w wioskach gdzie ludzie
zbierają się z przysiółków i okolicznych wsi.

Adriana

Jest również taniec w wielu miastach nazywany Auquidanza, jest to nazwa miasta gdzie złożona została deklaracja o śmierci Pizzarro, konkwistadora Inków oraz gdzie kobiety modliły się śpiewem o życie dla Inków. To było miłe doświadczenie.

W niektórych wioskach 25 Grudnia, dzieci idą wielbić Dzieciątko Jezus, śpiewając i tańcząc.

Podziwiam siłę ich przekonań, ponieważ kiedy chciałam zaprosić do żartów Luisa, chłopca który chodził do kościoła, odmówił stwierdzając, że nie skłamie bo chce otrzymać Ciało Jezusa Chrystusa w Pierwszej Komunii.

Pewnego dnia zapukał do naszych drzwi pięcioletni chłopczyk, przyprowadził swojego siedmioletniego kolegę który płakał nieprzerwanie; bus którym jechał zjeżdżał na dół i spadł uderzając go w czoło, z którego wyłonił się wielki guz. Poradziliśmy mu żeby poszedł ze swoją mamą do punktu medycznego. Dziecko rozpłakało się mocniej ponieważ bało się kary swojej mamy. W środowisku jest wiele przemocy w domach rodzinnych, w każdym pokoju znajduje się pas lub kij do bicia przy biurku nauczyciela do utrzymania dyscypliny.

Moja droga towarzyszka Josefina, zastosowała kawałek cebuli na ranę ale dziecko płakało dalej, więc zaoferowaliśmy mu filiżankę czekolady; biorąc kubek do rąk, cebula wpadła do środka i wywołała śmiech obecnych a także rannego chłopca, co pomogło mu zapomnieć o tym wypadku. Każdy był pod wrażeniem solidarności małego chłopca, który przyprowadził swojego przyjaciela.

Miło jest pracować z dziećmi, ponieważ szybko się przystosowują i uczą nowych rzeczy które stosują w swoim domu. Spróbuj dać szczęście jednemu, co nie jest zbyt trudne ponieważ nie są wymagający, a bardzo wdzięczni.

Co mogę powiedzieć o moich “nogach” (młodych ludziach) którzy cierpią tak bardzo próbując znaleźć pracę w mieście, śpiąc w parkach, bez jedzenia i tylko z chorobami.

Jednego razu, niektórzy inżynierowie przyjechali do wioski, chcieli otworzyć tam warsztat w górach. Przyciągają oni młodych ludzi, zapraszają ich do jedzenia w ich barze i oferując pracę i dobre jedzenie podczas przerw. Byli tym zadowoleni i zaakceptowali to. Przechodzili przez duży kanion, zmuszeni do przejścia przez strome zbocza gór, z ryzykiem upadku w górach. Jako że była to pora deszczowa ich koce i opał był zmoczony, więc mogli jeść tylko surowe ziemniaki i mokry makaron. Połowę wieczoru trzeciego dnia uciekli i jeden z nich płakał mówiąc: za jakie grzechy popełnione przez nich zasłużyli na taką karę, jeden z nich miał kubek aluminium i napełnił go wiosenna wodą do pica, co pozwoliło im wrócić do domu.

Są wrażliwą grupą, entuzjastycznie nastawioną, ale ich praca jest bardzo ciężka.

Oczekują oni komunikowania im Dobrej Nowiny.

Żegnam się czule
Adriana Salcedo Margarita Cabello

Świecka Misjonarka Kombonianka z Guadalajara, Jalisco, Meksyk

Nasz przyjaciel Hektor

LMC Arequipa

 

Witajcie!

Nasz rodzina misyjna ma się bardzo dobrze w Arequipa i udziela pomocy wielu potrzebującym członkom naszej wspólnoty.

W tym którkim artykulę chcemy przedstawić Wam jednego z przyjaciół Villa Ecologica – Hektora.  Hektor ma 86 lat i jest częstym pacjentem naszej kliniki. Jest bardzo silny i nie uskarża sie na wiele dolegliwości tak popularnych u ludzi w jego wieku. Jego problem to brak miejsca do mieszkania, jedzenia…do życia.

Chociaż niektórzy mogą myśleć, że Hektor jest „biedny” bo nie ma zbyt wiele pieniędzy, wcale go to nie ogranicza. Uprawia przepiękny ogród  w pobliżu swego domu i często obdarowuje owocami swych przyjaciól i klinikę.  Jest niezwykle miłą osobą z zaraźliwym entuzjazmem do życia, dlatego czesto go odwiedzamy.  Hektor żyje słowami listu Św. Pawła do Kolosan:3: 1-5. 9-11: “Dążcie do tego co w górze, nie do tego co na ziemi”. Mamy nadzieję, że nasza wiara jest podobna do jego wiary.

Jego dom został zniszczony przez potężną wichurę wiele miesięcy temu. Od tego czasu Hektor musi spać w lepiance znajdujacej się niedaleko domu jego siostrzenicy lub w samochodzie. Niestety nie może mieszkać ze swoją siostrzenicą bo jej dom jest bardzo mały i musi pomieścć pięciu członków rodziny. Dostaliśmy trochę pieniędzy od naszych  przyjaciół ze Stanów Zjednoczonych – Ralpha i Polly Winburn – Kochani dziękujemy Wam bardzo za to. Za te pieniądze zbudujemy mały domek dla Hektora, gdzie będzie mógł godnie żyć, mamy nadzieję, że uzbieramy więcej pieniędzy na ten cel. Prześlemy Wam zdjecia jak budowa domu zostanie ukończona. Jesteśmy bardzo wdzięczni za każde wsparcie i dzielimy sie z Wami pokojem i miłością Chrystusa .

LMC Arequipa

Do następnego razu!

Matt, Karissa, Lydia, i Violet Misner

 

Historia rodziny z Villa Ecologica

LMC Arequipa

Andrea to piękna i ciepła 3-letnia dziewczynka, ktora mieszka w małym domu w najbiedniejszym regionie Arequipa w Peru. Andrea mieszka z rodzicami i dwoma starszymi braćmi. Jej życie od początku było trudne. Jej rodzina jest bardzo biedna, w domu jest tylko jedna żarówka, 2 łózka, brak bieżącej wody i większości okien. W rezultacie w domu jest bardzo zimno, zwłaszcza w nocy. Ich sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy ojciec dziewczynki upadł i uderzył sie w głowę około 6 tygodni temu. W przeszłości cierpiał na chroniczne napady drgawek i potrzebował hospitalizacji z powodu krwiaka, którego miał zeszłej jesieni. Większość i tak już niewielkich dochodów tej rodziny, przeznaczona była na koszty leczenia.

LMC Arequipa

W domu znajduje sie niewielka kuchenka gazowa, jednakże nie zawsze wystarcza pieniędzy na gaz, w zwiazku z tym dzieci często nie jedzą ciepłych posiłków. Dziura w ziemi pełni funkcję toalety a wąż ogrodowy, współdzielony z sąsiadami zapewnia dostep do wody pitnej. Pierwsze słowa jakie Andrea wypowiedziała, kiedy tam przybyliśmy to: “Mój tato jest w szpitalu” a nie “Jestem głodna”. Jej słowa nas poruszyły, łzy staneły w oczach, bo oto dobro jej ojca była dla tej dziewczynki ważniejsze niż jej własne.

W Andrei jasno widać słowa Chrystusa (Mt 5: 3,6):

Błogosławieni ubodzy w Duchu, do nich bowiem należy Królestwo Niebieskie.

Błogosławieni głodni i spragnieni sprawiedliwości albowiem oni będa nasyceni.

Andrea i jej rodzina nie potrzebują współczucia, a raczej podstawowych rzeczy  tak dla nas oczywistych  jak woda i jedzenie. Razem z Karissą, siostra Yanibell i przyjaciólmi, wykorzystaliśmy troche środków, otrzymanych od dr Barbary De Lateur- dziękujemy jej bardzo za ciągłe wspieranie naszych starań. Mamy zamiar zbudowac niewielką kuchnię dla tej rodziny, aby jedzenie i woda były w domu dostępne. Mamy nadzieję, że będziemy w stanie zrobić dla nich więcej w przyszłosci, zbudować łazienkę, o ile środki nam na to pozwolą. Poprosiliśmy rowniez rodziców Andreii o pozwolenie aby dziewczynka  odwiedzała nas w weekendy, aby choć przez chwilę mogła przebywać w bezpiecznych, ciepłych warunkach.

LMC Arequipa
Andrea`s home

Niech Bóg błogosławi wszystkich modlących sie za Andreę i jej rodzinę. Pamiętajcie, że równość zaczyna się od dzielenia się z innymi.

Pokój Wam,

Matt, Karissa, Lydia, iViolet Misner

 

Świadkowie nadziei

Emma

Świadkowie nadziei to grupa, która od 5 lat spotyka sie w komboniańskim domu Sprawiedliwości i Pokoju.

Jest to grupa samopomocy, składająca sie z osób uzależnionych od alkoholu, narkotyków, z depresją i innymi formami uzależnienia, które nie pozwalają im cieszyć sie w pełni wolnością. Przychodzą tam głownie kobiety, matki, żony z dziećmi lub mężami aby radzić sobie z tym ogromnym problemem. Grupa skupia sie głownie na nauczaniu i dzieleniu się doświadczeniem. Opowiadanie o problemie działa jak terapia – pozwala na podzielenie się bólem, daje siłę i wsparcie. Uczy akceptacji i słuchania innych. Dzięki temu, człowiek czuje sie mniej samotny, hostorie sa podobne, w każdej z nich przewija sie motyw walki z psychiczną i fizyczną zależnością, która zniewala. Piękno grupy polega na tym, że to taka “mała rodzina”, gdzie osoby są łączą przyjacielskie relacje. Grupa dzieli się ze sobą wszystkim, a zaufanie i autentyczność są jej fundamentami. Minęło juz ponad dwa lata od kiedy dołączyłam do grupy jako wolontariuszka i stałam sie częścią “rodziny”. W każdy wtorek o 19:30 spotykamy się i wzajemnie słuchamy. Są dni kiedy jest nas bardzo dużo, czasami mniej, ale najważniejsze jest to że w każdy wtorkowy wieczór, Dom Komboniego pozostaje otwarty, aby w atmosferze gościnności dzielić nie tylko te smutne i bolesne ale także radosne i szczęśliwe momenty. Są ciężary, które bardzo ciężko dźwiga się samemu. Potrzeba przełamać wstyd aby sie nimi podzielić. Dlatego powstali Świadkowie nadziei, aby pomóc ludziom przejść przez trudności razem i pomów prostymi i konkretnymi działaniami. Razem z Reginą (wolontariuszką psychologiem) zaczynamy od poruszenia prowokacyjnego tematu, skąd możemy rozpocząć rozważania nad problemami, które mają tutaj ludzie, odnieść się do ich doświadczeń co prowadzi do zwiększenia samoświadomości, rozpoznania w temacie własnej historii i nabrania szacunku do siebie, wzięcia spraw w swoje ręce z odwagą i determinacją.

Zawsze bardzo osobiście i intensywnie przeżywam momenty radości jak i opowieści o niezagojonych jeszcze ranach. Każda historia jest jak czytanie Ewangelii,  pełne trudności, walk, zwycięstw, rozczarowań, poszukiwania miłości, która ocala, bo tylko miłość nas ratuje: miłość do siebie, do innych, do życia.

Na krańcu świata, gdzie wielu rzeczy brakuje, cudownym jest zobaczyć jak organizują się ludzie, sercem szukający najprostszych rozwiązań (np. tworzenie grupy samopomocy), znajdujący siłę i pragnienie zmiany. Razem możemy wszystko!

Emma, ŚMK

Miłość jest liną, która ciągnie nas ku górze…

CuerdaPiękne, naprawdę piękne są katechezy, które przeprowadzam z więźniami. Jesteśmy dopiero na początku drogi, ale idzie nam naprawdę dobrze. Za każdym razem, kiedy zanurzamy się w tajemnicę miłości, coraz bardziej nas fascynuje. Czas który razem spędzamy, wypełniony jest dzieleniem się, odkrywaniem najgłębszym miejsc w naszej duszy.

Mamy to pragnienie, żeby podążać drogą do zrozumienia… zrozumienia siebie nawzajem… aby spotkać Boga.

Zaczęliśmy z kamieniami w naszych sercach, wielkimi i ciężkimi, stopniowo je łamiemy, rozbijamy, aby stały się tak małe, że będzie je można wyrzucić jak okruszki z buta. W tym momencie każda grupa katechetyczna składa się z 6 więźniów, co wydaje się nam być odpowiednią liczbą, w małych grupach łatwiej jest stworzyć atmosferę intymności, otworzyć się. Jestem szczęśliwa, ze mam szansę być tutaj, wśród tych ludzi, bez krat i podziałów, siedząc w kółku, w bliskości z ludźmi.

To bardzo ważne, aby być blisko, utrzymywać kontakt wzrokowy, słuchać uważnie, trzymać za rękę w trakcie modlitwy, i najważniejsze, obiąć i powiedzieć DZIĘKUJE CI. Katecheza trwa około 1,5 godziny. Zapominam, że jestem w więzieniu, zapominam o czerwonych strojach, które noszą więźniowie. Nie słyszę hałasu wywołanego przez innych więźniów. Jesteśmy tak pochłonięci tym czym się dzielimy, że nadawałoby się to na tytuł książki Virginii Woolf „Nasz własny pokój”, i faktycznie jest tam miejsce dla nas i dla nich. Lubię tą ścieżkę, która poprzez  odnowę człowieka i jego samo-odkrywanie prowadzi do osobistego wewnętrznego wzrostu, i to nie chodzi tylko o więźniów ale również o nas, którzy z nimi przebywamy. To wymiana, dajemy i otrzymujemy, jak mawiał drogi staruszek Paulo Freire a co wciąż jest aktualne „nie jest tak że ktoś kogoś uczy, uczymy się wszyscy jedni od drugich”.

Emma, ŚMK.